– Nie ma drugiego takiego człowieka, który na kominku mógłby postawić Pulitzera, Oscara, Nobla, Grammy. A jeszcze maluje świetne pastele i akwarele. Zdarzyło mu się zagrać w filmie. Tworzył bardzo frapujące kompozycje z odpadów – wyliczał podczas pobytu w Wałbrzychu Filip Łobodziński.
Tłumacz, dziennikarz i muzyk promował w Bibliotece pod Atlantami polski przekład „Tarantuli” Boba Dylana.
Fascynacją amerykańskim artystą, która trwa prawie 40 lat, zaraził go kolega. – Z twórczością Dylana, bardzo głęboko się w nią wczytując, współżyję już od liceum. To był dla mnie rodzaj szoku, że tak niezwykłe teksty piosenek pisał dwudziestokilkulatek. Bardzo bym sobie życzył, żeby ludzie w tak młodym wieku potrafili napisać poemat do muzyki, w którym będzie opowiedziane o tym, jak wygląda świat wskutek istnienia człowieka – mówi Filip Łobodziński.
Fot. Alicja Śliwa
Szanuję Filipa Łobodzińskiego ale nie róbcie z niego noblisty, wybitniejszego i świętszego od najświętszych… trochę dystansu i opamamiętania w szafowaniu określeniami i przymiotnikami w tekście