W wałbrzyskim klubie A’Propos nieczęsto zdarza się, aby na kilka dni przed koncertem brakowało biletów. Zwolenników twórczości Renaty Przemyk nie zniechęciła nawet dość wysoka ich cena i bez zwłoki zarezerwowali wszystkie miejsca. Mieli jednak wyczucie. Jak się okazało, w sobotni wieczór w klubie działy się rzeczy magiczne.
|
Artystka przyjechała do Wałbrzycha z trzynastoma dobrze znanymi piosenkami w nowych aranżacjach. Na nowy ich wymiar mieli niemały wpływ znakomici gitarzyści – Błażej Chochorowski i Maciej Mąka. Renata Przemyk na scenie pojawiła się nie tylko w ich towarzystwie, ale też ze stylową walizką i… kilkoma parami butów. Te i inne atrybuty były piosenkarce potrzebne to do zmiany swojego wizerunku, to do nadania utworom dodatkowych smaczków. Tak więc co rusz w jej włosach połyskiwały róże w różnych kolorach, a na stopach zmieniały się buty. Z kolei w „nowej” muzyce artystki efektownie pobrzmiewały dzwoneczki, talerzyki i inne przeszkadzajki. Nadało to piosenkom Przemyk innego, bardziej kameralnego wymiaru.
Najwięcej entuzjazmu wzbudziły utwory „Ten taniec” i „Odjazd”, a na koniec po półtorej godzinie publiczność oklaskiwała twórców na stojąco. Ich gorące przyjęcie szybko wywołało muzyków ponownie, aby zaprezentowali największy przebój Przemyk „Babę zesłał Bóg”, ale tym razem w wersji niemal (gdyby nie tekst) nie do poznania. Mimo kolejnej owacji, więcej Renata Przemyk Akustik Trio nie zagrało. Podsumowując, to był naprawdę bardzo dobry koncert. Dla mnie najlepszy z czterech dotychczasowych artystki, które do tej pory widziałem. Warto jeszcze dodać, że piosenkarka z łatwością nawiązała kontakt z widownią. Dużo opowiadała o motcie występu – poszukiwaniu swojego miejsca.
Po cierpliwym złożeniu wszystkim chętnym autografów, piosenkarka zgodziła się na rozmowę.
• Czy podobał się pani odbiór dzisiejszego koncertu?
Renata Przemyk: – Nigdy nie zakładam, jaki ma być odbiór, ale dzisiaj był naprawdę fantastyczny. Macie tutaj wyjątkową publiczność. Już tęsknie za kolejnym występem.
• A czy miała pani czas, aby pospacerować po rodzimym mieście tej wyjątkowej publiczności?
– Niestety nie. Co prawda dużo jeździmy po Polsce, ale nie mamy czasu na zwiedzanie. Zazwyczaj jest to przyjazd na miejsce, rozwiązanie kwestii technicznych, jakiś posiłek, jeszcze próba i przychodzi wieczór, kiedy trzeba grać. Następnego poranka jedziemy w inne miejsce. Aby coś zwiedzać muszę pojechać tam specjalnie.
• Proszę powiedzieć kilka zdań na temat najnowszej płyty.
– Na początku wymyśliliśmy taki kameralny projekt, żeby poczuć coś innego niż na dużych koncertach. Chciałam być bliżej ludzi. Od początku zamierzaliśmy jeździć po małych salach m.in. tam, gdzie nie mogliśmy dotrzeć z dużym sześcioosobowym składem. Dzięki kameralnym wersjom piosenek i wspomnianej bliskości ludzi na koncertach robiło się jakoś osobiście, intymnie. Do tego nowa była dla mnie improwizacja, gdzie wcześniej wszystkie aranżacje były dokładnie ustalone na próbach. W tym projekcie zaufałam Błażejowi Chochorowskiemu i Maćkowi Mące, stworzonym do takiego grania. Na tyle dobrze czujemy się razem, że pozwalamy sobie na rozwijanie utworów nie tyko na próbach, ale na samych koncertach. W zależności od reakcji publiczności pozwalamy sobie bardziej lub mniej zaszaleć.
• A kiedy powstał pomysł nagrania płyty?
– Często po występach podchodzili do nas ludzie i chcieli kupić te nagrania na płycie, a my na to, że nie mamy takiej. Kiedy takie głosy się powtarzały, zaczęłam się zastanawiać, aby je naprawdę nagrać. Powstało wówczas inne pytanie – skoro piosenki wciąż ewoluują, to w jakim momencie mamy je zarejestrować? Trzy lata graliśmy ten projekt, zanim się zdecydowaliśmy wejść do studia.
• Czy słyszany dziś na bis największy przebój „Babę zasłał Bóg” po dwudziestu latach eksploatowania jest pani błogosławieństwem czy przekleństwem?
– Powiedziałabym, że raczej najstarszy. Bardzo cieszy mnie, że ta najnowsza wersja jest lepiej przyjmowana niż pierwowzór. Podchodzę do tej piosenki z sentymentem, bo to część mnie. Śpiewam ją, starając się spełnić oczekiwania publiczności, ale wolę skupiać się już na nowych rzeczach.
• Czego pani obecnie słucha? Proszę nam coś polecić.
– Proszę bardzo. Np. norweską piosenkarkę Mari Boine, Chavela Vargas można ją usłyszeć m.in. w filmach Almodovara, Ojos de Brujo to flamenco nuevo z komputerami, z pełnym składem, bitami. Ponadto słucham dużo muzyki etnicznej i bałkańskiej, która jest częścią życia tamtejszych ludzi. Z kolei z polskich twórców poleciłabym Natalię Grosiak z Micromusic i Digitale All Love.
• Zmieniając temat, czy twórcy programów telewizyjnych typu „Mam talent” zwracali się do pani z propozycją zajęcia miejsca w jury?
– Teraz już nie. Kilka lat temu miałam takie propozycje, ale je odrzucałam. Pewnie wieść się rozeszła i już nie dzwonią.
• A jak pani ocenia te programy?
– Nie potępiam ich w czambuł, bo czasy się zmieniły i faktycznie mogą być one trampoliną do bycia popularnym. Wiąże się to jednak z zagrożeniem przyjęcia porażki i wielkiego obciążenia psychicznego. Cieszę się, że startowałam w innej rzeczywistości, ale podziwiam ich uczestników. Co prawda te czasy minęły, kiedy Wojewódzki beształ z błotem adeptów śpiewania, ale nie chciałabym stanąć po żadnej ze stron.
• Skoro padło nazwisko Wojewódzkiego to proszę powiedzieć, dlaczego nie wzięła pani udziału w jego programie?
– Jego nie interesuje muzyka. Fajerwerki błyskotliwości i elokwencji prowadzącego są bardziej istotne niż sam rozmówca. Jakoś świat celebrytów mnie nie pociąga.
FOT. KRZYSZTOF KOŁOWICZ
Dodaj komentarz