Kultura, Polecamy

Teatr czy teatrzyk?

Teatry nie zamarzły, czyli podsumowanie minionego sezonu teatralnego. Kolejny rok przygody z Teatrami Dolnego Śląska zacząłem od zaległego spotkania z ubiegłoroczną wałbrzyską premierą. Szaniawski zrealizował ją w ramach Wolnych Scen Inicjatyw Aktorskich.

teatr_podsumowanie1

Modzi artyści przełożyli na język sceniczny dramat zatytułowany „Sztuka” Yasmina Reza. Niestety tym razem ponieśli porażkę i to na wszystkich płaszczyznach. Scenografia imitująca wnętrza mieszkania, czy restauracji przypomina raczej nędzny komis meblowy. Nie lepiej prezentują się trzej bohaterowie spektaklu. Wykształceni, raczej nie biedni faceci wyglądali jak obsługa taniego lombardu (sweterek, powyciągana koszulka, spodnie od pidżamy). Ich przyjaźń zostaje wystawiona na poważną (trochę wydumaną) próbę. Jeden z nich kupuje obraz pomalowany na biało, za dwieście tysięcy. To budzi wśród nich takie kontrowersje, że dochodzi do ujawnienia ich prawdziwych relacji. Dość średni tekst był jednak do obronienia przy dobrej reżyserii i, oczywiście, aktorstwie. Cóż, ewidentnie zabrakło jednego i drugiego. Odruchem bezradności reżysera Łukasza Zalewskiego było niezrozumiałe wprowadzenie metafizycznej postaci, czyli atrakcyjnej dziewczyny (Joanna Łaganowska). Jej zadaniem jest wyłącznie snuć się po scenie i zaśpiewać trzy covery. Ale najbardziej drażnią aktorzy. Rafał Kosowski, jako Serge – nabywca tytułowego dzieła sztuki – jest zaledwie poprawny. Wyraźnie widać, że nie ma z kim grać. Dialog z kumplami go nie niesie. Marc (Czesław Skwarek), nierozumiejący sztuki, zachowuje się niczym upośledzony. Z kolei ataki bezradności pozbawionego charyzmy Yvana (Michał Kosela) wypadają żałośnie. Na prawdę trudno wejść w historię trzech przyjaciół. Nie można w niej znaleźć ani emocji, ani prawdy, ani zabawy. Do tego często aktorów po prostu nie słychać. Jeszcze lżejszy tytuł zaproponował Teatr im. C. K. Norwida z Jeleniej Góry – „Szalone nożyczki” Paula Pőrtnera. To sprawdzony hit nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim na świecie. Jego formuła jest jedyna w swoim rodzaju. Kryminalna intryga przebiega za każdym razem inaczej. Powodem jest nieprzewidywalne zachowanie publiczności, która bierze czynny udział w wydarzeniach na scenie. Akcja „Szalonych nożyczek” toczy się w salonie fryzjerskim. W pewnym momencie nad lokalem dochodzi do morderstwa. Dwóch policjantów w tej sprawie prowadzi śledztwo. Jest czworo podejrzanych. Stróże prawa zadają pytania nie tylko im, ale również świadkom, czyli widowni. Pozwalają jej także stawiać pytania bezpośrednio bohaterom. Wreszcie rozwiązanie sprawy następuje przez głosowanie wśród widzów. Stąd finał może być różny. Jeleniogórska inscenizacja wypadła bardzo przyzwoicie. Począwszy od scenografii, przez grę aktorów do zachowania widzów. Ci ostatni są prawdziwym wyzwaniem dla uczestników spektaklu, ponieważ pytania z ich strony są niełatwe. Aktorzy muszą się nieźle natrudzić, aby wydarzenia pchać dalej. Mam tyko niedosyt niewykorzystania wielkiego potencjału komediowego Piotra Konieczyńskiego. Mimo to, to idealna propozycja na sobotni wieczór z humorem. W ilości premier najbardziej płodnym Teatrem na Dolnym Śląsku okazuje się TeatrOpolski. Nic zatem dziwnego, że w lutym odwiedziłem Opole aż trzykrotnie. Ten swoisty maraton otworzyła „Śmierć przyjeżdża w środę”, czyli jeszcze grudniowa premiera. Spektakl autorstwa i w reżyserii Agaty Dudy-Gracz okazał się prawdziwą petardą. Kiedy Niebieski Zając chwycił za moją rękę i wyprowadzał z widowni, nie chciałem wyjść. Podobnie zresztą jak inni widzowie. Bohaterką tego wydarzenia jest kobieta po przejściach, która próbuje zatrzymać w determinacji kochanka i… opowiada mu różne bajki. Jej niezwykłe opowieści są inscenizowane. Tak więc oglądamy historię m.in. o Misiu i Kubusiu, Cukrowym Panie, Czerwonym Kapturku, Jarzynowym Księciu, Mrówce, Pająku, Małej Syrence, Czapli itd. Każda z przypowieści ma swoją głębię i pointę. U Dudy-Gracz wszystko jest skrupulatnie przemyślane. Metafizykę skutecznie przeplata się z rzeczywistością. Artystka stworzyła znakomitą formę przekazu. Choć intensywność wydarzeń jest imponująca to zasadniczo można za nimi nadążyć i do tego ich przekaz jest zrozumiały. W spektaklu brzmią piosenki, momentami jest zabawnie, to jednak „Śmierć ….” nie jest czyś łatwym. Do tego spotkanie z tak przedziwną menażerią twa blisko trzy godziny. Trzeba także przejść w kondukcie ze świecami z Teatru Lalek do Dramatycznego na mrozie. Reakcje publiczności nie pozostawiają jednak wątpliwości. Widzowie są szczerze zauroczeni. Bezwzględnie warto pokonać 150 km i przeżyć „Śmierć …”. Niestety druga wizyta, w największym teatrze w Polsce, nie była już tak udana. Nie bez powodu przywołuje imponującą wielkość sceny opolskiej. Ta ewidentnie zaszkodziła spektaklowi „Uroczystość” Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukov’a. Spotkanie rodzinne przy stole (sześćdziesiąte urodziny pana domu), zorganizowane w takiej przestrzeni, zdecydowanie stępiło przekaz dramatu. A Norbert Rakowski, reżyser, uwalnia prawdziwe demony. Uroczyste posumowanie części życia męża i ojca trójki dzieci zamienia się w katharsis. Dorosły syn ujawnia seksualne wykorzystywanie rodzeństwa przez „kochającego” tatusia. Cóż, trudno jednak przeżywać te wydarzenia nie tylko z uwagi na pozbawiającą intymności przestrzeń. „Uroczystość” jest za długa, ale przede wszystkim brak jej tępa. Akcja spektaklu nie ma typowej dynamiki i chaosu dla rodzinnej imprezy. Wśród uczestników brakuje także wyrazistych osobowości postaci, które pociągnęłyby wydarzenia. Może jedynie miał jej odrobinę ojciec. Wielka szkoda, bo potencjał był spory. Styczeń zakończyłem uczestnictwem w trzecim spektaklu w Opolu w – „Piątej stronie świata”. To była wyjątkowa okazja, bo można było obejrzeć wielokrotnie nagrodzony tytuł przywieziony z Teatru w Katowicach. Zrealizował go na podstawie dramatu Kazimierza Kutza. Tym razem wielkość sceny bardzo się przydała. W przekrojowej historii Śląska wystąpiło aż kilkudziesięciu aktorów. Nie licząc kilku przedmiotów, to w pustej przestrzeni dzieje się prawdziwe życie. Dramaty związane z walką w Powstaniach Śląskich, później w I i II wojnie światowej, przeplatają się z uczuciami miłości, radości z narodzin nowych pokoleń Ślązaków. Opowieści autora książki kończą się na zmaganiach bohaterów z komunistyczną rzeczywistością. „Piątą stronę świata” dobrze się ogląda, choć jest trochę za długa. To taki spektakl dla wszystkich z nutką dydaktyzmu.

Piotr Bogdański

Fot. użyczone/materiały prasowe

1 sierpnia 2017

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

cheap prom dresses, cartier love bracelet replica uk, Christian Louboutin Replica, christian louboutin replica, hermes bracelet replica, cartier love bracelet replica cartier love bracelet replica