Kultura

Bosi Rosjanie dali ognia

 

Tegoroczna edycja kultowego festiwalu Castle Party miała szczęście do pogody. Przez wszystkie cztery dni świeciło słońce. Artystycznie nie było aż tak dobrze. Pojawiło się jednak kilku wykonawców, którzy mogli się podobać. Z zaciągniętych wśród zwolenników mrocznych, gotyckich dźwięków opinii wynikało, że byli mniej krytyczni i uznali, że impreza się udała, a dobór wykonawców był bardzo dobry. Najwięcej ciepłych słów kierowali pod adresem wielokrotnego gościa Bolkowa – Deine Lakkaien.

 

Na dziedzińcu zamku, gdzie odbywały się najważniejsze koncerty, zabawa zaczęła się w piątek o godz. 15. Pierwszy byli Alles, czyli dwóch muzyków grających na klawiszach i śpiewających. Nie wznieśli się jednak ponad przeciętność. Niespodziewanie dla mnie następni artyści okazali się autorami jednego z trzech najlepszych występów festiwalu. Rosjanie z Theodor Bastard zaprezentowali przestrzenne brzmienie zbliżone do twórczości Dead Can Dance. Ubrani w ludowe stroje mimo prażącego słońca podbili serca festiwalowiczów tak, że po ich płyty ustawiła się kolejka. Z powodu samochodowej stłuczki Ulterior do Bolkowa nie dotarł. Po niespodziewanej przerwie na scenie pojawił się kolejny duet. Tureccy muzycy przypominający wyglądem Roberta Smitha z The Cure grali na gitarach z podkładem emitowanym z laptopa. Ich muzyka stanowiła mieszankę Sisters Of Mercy, The Cure i Joy Division. Przez to ich twórczość nie była może odkrywcza, ale słuchało się ich dobrze. Formułę duetów podtrzymał Grendel. Niemieccy entuzjaści bitu od razu przygnietli nas ścianą siermiężnej elektroniki. Nie udało mi się usłyszeć ani jednego ciekawego dźwięku. Występów duetów ciąg dalszy – The Klinik. Belgowie próbowali zaczarować słuchaczy syntetycznymi, surowymi i połamanymi dźwiękami. Może to nie było niezwykłe, ale ich motoryka wprawiła publikę w trans. Na zakończenie dnia zagrał Moonspell. Portugalska gwiazda nic niesamowitego nie pokazała. Chyba że uznamy za wydarzenie pokaz stalowego hełmu noszonego przez wokalistę. Reszta, czyli przeciętne łojenie na gitarach w połączeniu z gardłowym ryczeniem frontmena a la miks Ministry i Europe nie przekonywało.

Sobota

Podobnie jak w piątek rozpoczęli reprezentanci Polski – This Cold. I zaczęli naprawdę dobrze. Dynamiczne gitarowe granie szybko porwało festiwalowiczów. Wokalistka ze złamaną nogą ofiarnie śpiewała w palących promieniach słońca. Niestety równie szybko muzycy przeszli do przeciętności. Szkoda, bo This Cold posiada muzyczny potencjał, podobnie jak nie najlepszą wokalistkę. Sui Generis Umbra to kolejni artyści, a właściwie performerzy. Charyzmatyczna wokalistka z dwojgiem klawiszowców i dziewczyną zajmującymi się ogniami zabrali nas w mroczny i mistyczny świat. To efekt stworzonej przez nich potężnej, patetycznej i monotonnej elektroniki. Niestety początkowe zainteresowanie zastąpiło znużenie. Za mało w tym teatrze prawdziwej muzyki. Ze stanu hibernacji wyrwała nas Desdemona. Mocno, głośno, ciężko i śmiertelnie nudno. Wreszcie na scenę wchodzi czterech prawdziwych rockmanów i za pomocą gitar oraz perkusji tworzą muzyczne pejzaże. Ich ściany dźwięków niczym Sigur Ros hipnotyzują. Gitarowe brzmienie podtrzymuje London After Midnight. Niestety nie grają już tak finezyjnie. Uczestnikom festiwalu nie przeszkadza to jednak i bawią się w najlepsze. Wreszcie nadchodzi godz. 24.00. Czas na gwiazdę dnia, a nawet tegorocznego festiwalu Deine Lakaine. To bez wątpienia I liga gotyckiej nuty. Koncert się podobał. Mnie wciąż nie przekonuje do swojej twórczości.

Niedziela

Ostatni dzień otworzyli Bart Cathedral, czyli wokalista i uruchamiacz poszczególnych tracków z laptopa. Zaprezentowali dość łagodne oblicze gotyckich melodii. Muszę przyznać, że przyjemnie się ich słuchało. W przypadku Controlled Collapse już o przyjemności trudno mówić. Gardłowy głos wokalisty trochę psuł odbiór momentami całkiem ciekawych kompozycji, a za to uwagę przykuwała charakterystyczna perkusistka. Ale prawdziwą petardę z gardła to dopiero wystrzeliła kolejna artystka – frotmenka Obscure Sphinx. Spotkanie z jej głosem (rykiem) było niczym trzęsienie ziemi. W żeńskim wykonaniu nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Towarzyszyły jej równie potężne riffy z trzech gitar. Pozostaje mi zatem uznać, że to był ten ostatni z trzech najlepszych występów tegorocznego festiwalu. Zanim jednak przekonałem się o tym, musiałem posłuchać koszmaru o nazwie C – Lektor. To, co dwóch Belgów zaprezentowało, nazwałbym prymitywnym techno z przetworzonym głosem. Koszmar. Pozostawili nas z Super Girl and Romantic Boys. Obecność tego plastikowego tria (chyba zamierzone podobieństwo do brzmienia Papa Dance) na festiwalu uznaję za żart, ale bardzo nieudany. W przeciwieństwie do innego przedstawiciela lat 80. – Kapitana Nemo. Artysta szybko zjednał sobie słuchaczy. Najpierw śpiewali z nim „Lorelei”, a później już dla niego „Sto lat”. Na sam koniec Castle Party organizator przygotował koncert And One, reprezentanta tanecznego nurtu. Jak na finał i środek nocy wybór był właściwy. Festiwal obfitował w różnorakie występy – od dobrych przez beznadziejne do niezwykłych, więc tegoroczne Castle Party uznałbym za udane.

 

Fot. Tomasz Kałuża

Demoniczna wokalistka Obscured Sphinx

3 sierpnia 2014

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

cheap prom dresses, cartier love bracelet replica uk, Christian Louboutin Replica, christian louboutin replica, hermes bracelet replica, cartier love bracelet replica cartier love bracelet replica